Godło Tadżykistanu

Flaga Tadżykistanu

W powietrzu czuje zapach orientu. Przede mną pot, piach, rozgrzane, duszne powietrze. Do przejechania 2,5 tyś km rowerem drogami, które pamiętają karawanę podróżnika Marco Polo.

Gorący czerwcowy poniedziałek. Pot zalewa czoło. Żar lejący się z nieba próbuje wypalić mózg. W Uzbekistanie właśnie rozpoczęły się Czila - ,,gorące dni”. Przez kolejne 40 dni temperatura utrzymuje się w granicach 40 stopni Celsjusza.

Dzisiaj jest aż 45 stopni! Z trudnością się oddycha. Na głowę zakładam czapkę z daszkiem, dodatkowo kawałek materiału chroni kark. Zwilżam czapeczkę wodą z wysychającego strumienia. W ten sposób chronię głowę przed przegrzaniem. Czuję jakby powietrze stało. Przy temperaturze 40 stopni wiatr nie chłodzi już ciała ale zwiększa utratę wody. Stoję tuż koło ruchliwego bazaru. To właśnie z takich miejsc wyruszały objuczone towarem karawany do Europy. Związuje gumą swoje sakwy rowerowe. Ruszam. Na poboczach drogi ruch. Wszyscy sprzedają arbuzy.

Dzisiaj jest aż 45 stopni! Z trudnością się oddycha. Na głowę zakładam czapkę z daszkiem, dodatkowo kawałek materiału chroni kark. Zwilżam czapeczkę wodą z wysychającego strumienia. W ten sposób chronię głowę przed przegrzaniem. Czuję jakby powietrze stało. Przy temperaturze 40 stopni wiatr nie chłodzi już ciała ale zwiększa utratę wody. Stoję tuż koło ruchliwego bazaru. To właśnie z takich miejsc wyruszały objuczone towarem karawany do Europy. Związuje gumą swoje sakwy rowerowe. Ruszam. Na poboczach drogi ruch. Wszyscy sprzedają arbuzy.

- Jeżeli nie będzie gorąco, arbuzy nie będą śpiewać. Nie będą zbyt smaczne” -śmieje się Uzbek. Trasa mojej wyprawy wiedzie przez Uzbekistan, Tadżykistan (góry Pamir), część Kirgizji. łącznie 2,5 tys. kilometrów Jedwabnym Szlakiem Azji Środkowej.

Jedwabny Szlak to legenda owiana opowieściami słynnego podróżnika Marco Polo. Dawny szlak wiedzie z Chin do odległych krajów basenu Morza Śródziemnego.: Wenecji, Sewilli. To tą drogą setki lat temu karawany wielbłądów (dzisiaj samochodów marki „Kamaz”) objuczone drogocennym jedwabiem, kamieniami szlachetnymi wędrowały na bazary południowej Europy. Wszystko po to by sprzedać Europejczykom przyprawy, farby złoto, srebro, egzotyczne południowe ptaki i zwierzęta. Jedwabny Szlak był drogą targową. Spotykały się na niej dwie cywilizacje-wschodu i zachodu. Różniące się kultury, tradycje, wyznania religijne. Mimo, iż od tamtych chwil minęło wiele lat na licznych tutejszych bazarach nadal słychać gwar różnych języków.

Pedałuje w tej spiekocie już ponad 6 godzin. Jadę w kierunku przygranicznej osady Bekabad. Zatrzymuję się w Boka. W miejscowym sklepie kupuje litr wody. Wypijam całość niemal jednym łykiem. Dziennie wypijam 8 litrów. Dookoła pola bawełny. Uprawia się ją tu od lat. Robią tu między innymi płócienne okrycia, które doskonale chronią ciało przed słońcem.

Płótno z bawełny jest lekkie ale mocne i trwałe. Dlatego też większość tutejszych kobiet chodzi w płóciennych szatach. Z drugiej strony pola bawełny to również w jakimś stopniu klęska Uzbekistanu. Dzięki niej znikneły pola ryżu, pszenicy, zielone łąki, plantacje brzoskwiń. W latach 60-tych marzeniem Breżniewa było zrobić z Uzbekistanu „bawełniane imperium”. Wielkie maszyny zryły ziemię i wypuściły wodę z rzek Syr Darii i Amur -darii. Woda w korytach rzek się zmniejszyła o połowę. Kiedy wypływała w celu nawodnienia pól bawełny połowa niej nie dopłynęła do miejsca przeznaczenia. Wsiąkała natychmiast w suchą ziemię. Między innymi w ten sposób przyczyniono się do zagłady Morza Aralskiego. Uzbekistan zaczął borykać się z poważnym problemem – brakiem wody. W sklepach pojawiła się woda butelkowana szwajcarskiego koncernu Nestele . Koszt jest stosunkowo wysoki dla tubylców (prawie 4 zł za litr) zwłaszcza , że przeciętny Uzbek zarabia 70 dolarów miesięcznie.

- Daleko do granicy? Zapytuję przypadkowa kobietę .- 80 km - odpowiada spuszczając głowę w dół. - Możesz spać u nas w domu, zjesz, napijesz się- zaprasza kobieta. Mam dość jazdy na dzisiaj, z resztą w tym upale daleko bym nie zajechał. Przyjmuje zaproszenie. Nocuje w niewielkiej lepiance. Dostaje pierogi z kapustą. Sok z moreli łagodzi pragnienie. Kładę się w niewielkim pokoju. Nie ma łóżek. Są tylko dywany. Na ścianie wisi plakat Mekki w Arabii Saudyjskiej. Miejsce święte dla każdego muzułmanina. W nocy słyszę śpiew pieśni surmy. Modlitwa wypuszczana jest pięć razy dziennie z głośników. Słyszy się ją z Minaret, wierzy meczetu. Tutaj panuje islam-religia gorących klimatów i pustyń.

- Zgodnie z tradycją raz w życiu każdy muzułmanin niezależnie od statusu majątkowego powinien odbyć pielgrzymkę do Mekki. Świętego miejsca muzułmanów - podkreśla kobieta. Siedzimy po turecku. Nogi splątane. Plecy wyprostowane. Z małych miseczek siorbiemy herbatę. W herbacie maczamy pszenny chleb. Rozmowa schodzi na temat Tadżykistanu.

- Tam nie ma prądu, gazu. To biedny kraj. Wieczorem przychodzi mężczyzna, mąż gospodyni. Oczy ma czarne jak węgiel, przenikliwe. Wyglądem przypomina azjatyckiego barbarzyńcę. Potężny uścisk, blizna na prawym policzku. Służył w wojsku w Murmańsku, kiedy to ZSRR panowało nad Uzbekistanem.

- Po co jedziesz do Tadżykistanu? Tam są ,,duszmany”- wrogowie. Uzbecy nie lubią się wzajemnie z Tadżykami. Mówią, że od nich biorą się narkotyki i różnego rodzaju terrorystyczne konflikty zbrojne. Znowu pedałuje w piekącym słońcu. Przy tak wysokiej temperaturze na nie równym terenie zmniejszam ciśnienie w kołach nawet o połowę. W ciągu 3 dni jazdy moje ciało przybrało kolor węgla. Jest prawie czarne. Nie pomagają kremy nawet z filtrem 50!

Dojeżdżam do Bekabad. Dokąd jedziesz?. Słyszę znowu kolejne pytanie za plecami.

-Tadżykistan! Odpowiadam
- Zwariowałeś? Zastrzelą Ciebie a rower sprzedadzą na bazarze w Duszanbe.- Śmieje się właściciel restauracji.
–Usiądź. Tiebie nada pakuszać! Przynosi mi na koszt restauracji wypieczonego hamburgera. Gościnność Uzbeków jest większa niż ich kraj. Jeszcze ani razu nie rozstawiłem namiotu. Gdziekolwiek się zatrzymuje zapraszają mnie do siebie. Częstują jedzeniem. Pozwalają przenocować. Niestety granicy w Bekabad nie mogę przekroczyć. Brak przejścia międzynarodowego tłumaczy wopista. Cofam się do oddalonego o 40 km Boston. Tam ponoć jest szansa na przekroczenie granicy.

W krainie „Kamaza”: Tadżykistan

Kobiety Tadżyckie przystają, odwracają się tyłem do roweru i ręką zasłaniają twarz. W Tadżykistanie tak jak w Uzbekistanie bez problemu mogę porozumieć się w języku osyjskim. Niestety nie wszystkie kobiety są otwarte na konwersacje. Większość nie chce rozmawiać. Mężczyźni są bardziej otwarci. Co pewien czas mija mnie Tadżycki „mercedes” -osiołek! Tak nazywają go tubylcy. Kierunek Duszanbe, stolica kraju. Ręce zaczynają drżeć. Zatrzymuje się w niewielkiej wiosce.

- Assolomu alleykum, dzień dobry. Siadaj, zachęca napotkany mężczyzna w kwadratowej czapeczce. Tiubitiejka muzułmańskie nakrycie głowy jest symbolem mądrości. Zatrzymuję się na nocleg. - Tam dalej możesz mieć problemy. Chińczycy buduję drogę do Duszanbe. Wygrali przetarg z Włochami, Irańczykami i Turkami. Chińczycy są wszędzie - śmieje się.

- Wszystko w remoncie - opowiada popijając czaj. W Tadżykistanie są dwa rodzaje herbaty. Zielona i czarna. Obie łagodzą pragnienie. Zwłaszcza kiedy są gorące. Ta ostania jest niemalże taka sama jak w Polsce, tyle że trochę mocniejsza. Tadżykistan różni się od Uzbekistanu nie tylko drogami (a raczej ich brakiem), brak asfaltu ale również samochodami. Tutaj można spotkać wiele znanych zagranicznych marek: Audi, Honda, Voldzwagen. W Uzbekistanie natomiast tylko £adę, Kamaza i Daewoo.

Cała osada ogłada mój rower. Dla nich to nowość. Rzadko kto tu przyjeżdża, zwłaszcza na rowerze. Nie mogą zrozumieć w jakim celu podróżuje rowerem po tych bezdrożach. Wszędzie płyną sztuczne koryta, które nawadniają pobliskie pola. Woda płynie z lodowców, z Kirgizji! Gwiazdy nad wioską rozświetlają noc. Wioska jest bez prądu. Dziennie staram się przejechać 70 km. Teren robi się coraz bardziej górzysty. Ciężko pedałować. Mój rower waży 27 kg. Ma metalową ramę. W razie jej pęknięcia mogę ją zespawać w miejscowym warsztacie. Sakwy Crossa ważą po 25 kg.. Objuczony jak niegdyś wielbłąd, który przemierzał ten szlak z zach. Chin ,Kaszgaru aż do Wenecji próbuje wjechać na przełęcz na wysokości 3, 5 tys : Anzob Pass. Droga szutrowa. Kamienienie strzelają spod grubych opon Michelin’a. W połowie drogi schodzę z siodełka. Zadyszka. Pot zalał ciało. Prowadzę rower. Na poboczu widzie zardzewiały czołg. Uzyskanie w 1991 r. niepodległości doprowadziło kraj do wybuchu wojny domowej. Od kilku lat sytuacja w kraju jest spokojna.

Słyszę ryk silnika. Z za zakrętu wyłania się ciężarówka. To Kamaz. Cud rosyjskiej motoryzacji. Samochód, który pokonuje wszystko i wszędzie.

- Wsiadaj. Podrzucimy Cię - zachęca kierowca. Spoglądam na wijąca się jak wąż drogę miedzy górami. Ostatecznie zgadzam się. Kładę swój sprzęt na worki z cementem. Abraham Aslabyk jest właścicielem Kamaza. Okrągła twarz, na przedzie dwa złote żeby. Jest bardzo zamożnym człowiekiem. Ma 30 lat. Mieszka na stałe w okolicach Duszanbe. Wiezie cement na budowę mostów. Czuje się słaby na tych górskich podjazdach. W ramach treningu w Polsce przejechałem tylko 450 km. Stanowczo za mało. Ulatniająca się ropa z Kamaza próbuje mnie udusić. Wszędzie czuć spaliny. Samochód pokonuje wszystko. Nie tylko wznoszące się na blisko 4 tyś metrów wąskie drogi, które maja szerokość 3 metrów ale również głębokie koryta rzek. Zanurzony po maskę bez problemu je forsuje. Nie dziwie się , że w generalnej klasyfikacji: Paryż Dakar samochód ten jest w światowej czołówce . Bez tego samochodu w Tadżykistanie nie istniałby transport. W wioskach są warsztaty, które naprawiają tylko Kamazy. W trakcie podróży z Uzbekistanu do Duszanbe , Kamaz średnio przebija 4 opony. To standard na 500 km trasie.

Znowu wsiadam na rower. Niemniej jednak postanowiłem, że trasę będę częściowo przemierzał rowerem a częściowo właśnie Kamazem. Tak żeby zbliżyć się do ludzi. Przestała się liczyć forma i styl podróżowania. Liczy się kontakt z tutejsza ludnością.

Przed Duszanbe potykam się. Ciężkie sakwy przewracają sprzęt. Pękły klocki hamulcowe. Linka również się zerwała. Z przodu mam hamulec tarczowy ale tył nadal na zwykłych szczękach. Do tego zerwały się druciki łączące licznik z kołem. Koczuje na górskiej drodze.

Próbuje naprawić hamulec. Nie ma żadnego drzewa. Nie ma gdzie się schować, przycupnąć przed słońcem. Jestem już tak zmęczony, że przed oczami fruwają mi kolorowe plamy. Kolana zaczynają siadać. Czuje ból. Dzisiaj już nie nabije kilometrów. Dosyć. Po przejechaniu 150 km górskimi bezdrożami ponownie ładuje swój rower do Kamaza. Mojego zbawiciela. Jadę do Duszanbe. Muszę tam naprawić rower. Przed wjazdem do stolicy dzwonie do poznanego wcześniej Abrahama. Obiecał mi, że pomoże, kiedy się tu zjawię. Po niespełna 40 minutach podjeżdża nowym srebrnym Audi A6 . Sprowadził auto z Moskwy. Jedziemy do jego domu. Wcześniej jednak zawozi mnie do łaźni.

- Ogol się, wykąp - będzie Ci lżej . Nie musi mnie długo zachęcać. Abraham wszystkich zna a jego wszyscy szanują. Jest biznesmenem. Oprócz kamazowego interesu, prowadzi sklep, handluje samochodami i nie wiadomo jeszcze czym. Wcześniej mi powiedziano, że kto w Tadżykistanie ma super zachodni samochód ten na pewno miał lub ma do czynienia z narkotykami. W Tadżykistanie handel narkotykami jest dość powszechny. Tadżykistan jest szmuglerską drogą tranzytową z Afganistanu do Europy. Za 10 dni w rodzinie Abrahama będzie ,,swalba” czyli wesele. Jego brat przyjeżdża z Moskwy. Jak większość Tadżyków pracuje w Rosji. W Duszanbe o prace jest trudna. Bierze ślub z 20-to letnią dziewczyną. W Tadżykistanie tak jak w innych krajach muzułmańskich, kobieta musi wyjść za mąż przed 22 rokiem życia. Później nie jest w zainteresowaniu mężczyzn. Kobieta musi być młoda, dziewica - śmieje się Abraham. Zostań u nas na weselu. Znajdziemy Ci jakąś kobietę. Abraham mieszka wraz ze swoim rodzeństwem, żona i rodzicami. W Tadżykistanie rodziny są wielodzietne. Abraham ma 4 braci i 5 sióstr.

Niestety czas nagli. Musze jechać. Czeka mnie przeprawa przez Pamir. Udaję się na milicje. Musze się zameldować. Niestety nie zarejestrowałem się w terminie 3 dni po przekroczeniu granicy. Pojawiły się problemy.

- Musisz zapłacić karę. Karę? Tak – 400$! Takie prawo - tłumaczy urzędnik. Sprawa zmienia się kiedy w ciemnej klatce wkładam do kieszeni urzędnika 50$. Lepsze taka strata niż 400$.
Korupcja jest dość powszechna.

Droga przez Pamir

Jadę wzdłuż granicy z Afganistanem. Rzeka Ab–i-Panj jest naturalną granicą. Po drugiej stronie słychać wybuchy.

- Amerykanie drogi budują mówi brodaty mężczyzna w turbanie. Znalazłem się na drodze pomiędzy Khorg a Murgab. W latach 30 ubiegłego wieku sowieccy inżynierowie wybudowali drogę ciągnący się na 728 km: Pamirski Trakt. £ączy ona Khorg z dużym kirgiskim miastem Osh Droga ciągnie się prosto aż po horyzont. Góry pustynne, wypalone przez słońce. Tuz przy niej pasą się stada owiec, baranów i jaków. Pamir przypomina Tybet. Przemieszczam się po płaskowyżu. .Jadę na wysokości 3 tyś. metrów. Jest wietrznie a droga prosta jak strzała. Częściowo asfalt, częściowo szutrowa. Ale jest zdecydowanie lepsza niż w płn. Tadżykistanie. Nie ma dużych serpentyn wznoszących się w górę. Zatrzymuje się koło jurty. Na obiad zajadam się wędzoną rybą z pobliskiej rzeki i oczywiście tłustą baraniną. W Murgab ostatnim większym mieście w Pamirze nocuje u poznanych Pamirczyków. Nauczony wcześniejszym doświadczeniem melduje się na milicji. W Pamirze potrzebna jest dla obcokrajowców tutejsza wiza. Tak zwany „permit” zezwalający na swobodne poruszanie się po tym obszarze. Otrzymałem ją wcześniej w ambasadzie Tadżykistanu w Berlinie. W powietrzu unosi się zapach krowiego łajna, który służy tu jako materiał opałowy. Wodę gotuje się na ognisku podrzucając łajno. Osada jest w stadium agonii. Rozwalone domy. Podziurawione dachy. Półmrok. Chmury niemalże pełzają po ziemi. W zimie połowa populacji wyjeżdża do kirgiskiego miasta Osh. Nie ma tutaj wystarczająco dużo energii do ogrzania domów.

Nie jest już tak gorąco jak w dolinach. Temperatura 22 stopnie C. Czuję chłodny, rześki powiew wiatru. Pokonuje przełęcz Akbaytal Pass: 4655 metrów! To najwyżej położona przełęcz w tej podróży. Góry tutejsze nie są już tak wypalone słońcem jak przy granicy z Afganistanem. Robi się chłodno. Zakładam polar. Naciskam na pedał. Naoliwiony łańcuch z łatwością wchodzi na największą zębatkę. Podjeżdżam na kolejne wzniesienie. Coraz więcej w górach widać śniegu. Zaczyna padać deszcz. To pierwszy deszcz w tej podróży! Czuję ulgę. Balsam dla ciała.

Na granicy Tadżycko – Kirgiskiej odprawia mnie wopista z klamrą na pasku, na której jest młot i sierp. Polacy do Kirgizji nie potrzebują wizy. Po lewej stronie widać wznoszący się w niebo siedmiotysięcznik to Pik Lenina. Góry Pamiru są olbrzymie. Niegdyś Breżniew miał w planach aby te góry wysadzić. Wszystko po to, żeby z tutejszych lodowców popłynęła woda na pustynne pola bawełny, aby je nawodnić. Ostatecznie nie doszło to do skutku. Wystraszono się reakcji światowej. Były tez obawy, że wody z lodowców zatopią większość rejonów ZSRR.

Kirgiz zszedł z konia

Stepy Kirgizji wraz z górami są zielone. Nomada przemieszcza się wraz ze swoim domem-Jurtą. Rozstawiają je zazwyczaj na granicy wysokich gór. Robię przerwę. Zatrzymuje się koło jednej z jurt.

-Wejdź, zjedz - zaprasza wypity mężczyzna. W Kirgizji piją więcej niż w Rosji. Trafiłem na ucztę. Syn wrócił z odbytej służby wojskowej. Właśnie ubito barana. Zeszli się wszyscy z pobliskich jurt rozstawionych kilkanaście kilometrów od siebie. Kirgizi nie lubią bliskich sąsiadów. Barana w Kirgizji zarzyna się w wyjątkowych okolicznościach. W czasie uczty jeden z mężczyzn podaje mi ugotowana głowę barana. Muszę zjeść mózg. Gospodarz wydłubuje oko, które jest wielkości moreli.

- Spróbuj - zachęcają wszyscy. Drugie oko zjada gość. W taki sposób zawiązuje się przyjaźń , więzy braterstwa. To stary zwyczaj tutejszych Kirgizów. Znał je również podróżnik minionej epoki Marco Polo. Tłumaczenie, że mam problemy z żołądkiem na nic się zdają. Delikatnie przeżuwam. Przełykam. Podchodzi mi to wszystko pod gardło ale daje rade. Droga do Osh to kilkudniowa wędrówka. Im dalej na południe, tym mniej jurt. Ryszard Kapuścinski już znacznie wcześniej dostrzegł, że „Kirgiz zszedł z konia”. Współcześni nomadzi tylko latem wędrują. Przesiedli się z konia do samochodu. Barany już nie kategoryzują społeczeństwa. Azja Centralna się zmieniła. Jedwabny Szlak przestaje być mistyczna drogą. Staje się dobrą cywilizowaną drogą do Europy.

Po przemierzeniu 2,5 tys km kończę swoja podróż. Zatrzymuje się na bazarze w Osh. To właśnie z tych bazarów wyruszały karawany. Tutaj jak zawsze jest gwarno. Czas się zatrzymał.

- Co chcesz bracie kupić? Złoto, srebro? Może złote runo? .Uśmiecha się sprzedający Kirgiz.

-Tylko sto dolarów. Kiwam głowa z niedowierzaniem.

Marcin Gienieczko

Źródło: Perdido Expeditions
http://www.gienieczko.prx.pl/

Zapraszam na galerię zdjęć z tego wyjazdu